Śmierć tradycyjnych technik artystycznych głoszono już kilkakrotnie. Miały je wyprzeć kolejno ready made, happeningi, nowe media, wreszcie sztuka konceptualna. W chwili debiutu artystycznego Tomasza Milanowskiego w końcówce lat 90 nastroje były szczególnie schyłkowe. Apogeum osiągała wówczas sztuka krytyczna a substytutem warsztatu stawało się słowo. Tomasz wspomina, że czuł jakby tworzył w podziemiu artystycznym. Pracochłonna technika malarska wydawała się wówczas przeżytkiem a walor estetyczny niezaprzeczalnie obecny w jego twórczości narażał go na „ciężki” zarzut dekoracyjności. Powstające na przestrzeni kilkunastu lat obrazy Tomasza Milanowskiego stanowią konsekwentną pochwałę malarstwa jako medium. Ewoluują od aktów i martwych natur, przez kwiaty – znaki, po abstrakcyjne kadry niezidentyfikowanych powierzchni. Jest to twórczość liryczna i harmonijna a zarazem zupełnie osobna, nie podatna na wpływy i mody. Milanowski eksperymentuje w sposób świadomy ograniczeń warsztatu i konsekwencji estetycznych. Wylewa werniks, terpentynę i farby. Tworzy połyskliwe, wibrujące powierzchnie laserunków. Uwodzi i hipnotyzuje odwołując się do sfery zmysłów i przeczucia absolutu. Jest w jego malarstwie jakaś “barokowość” odurzająca ferią barw, a zarazem nieuchwytne przeczucie niepowtarzalności i ponadczasowości. Twórczość Tomasza Milanowskiego daje jednoznaczną odpowiedź na pytanie o kondycję malarstwa w drugiej dekadzie XXI w.
Malarstwo żyje!