Sztuka powstaje na przecięciu płaszczyzn bytu. W zewnętrznej formie objawia wnętrze, poprzez materię – ducha, w tym co widzialne, postać niewidzialną. Artysta niczym szaman, dysponujący nie tylko intelektem, lecz przede wszystkim intuicją i wyobraźnią, obleka w kształt treść nadprzyrodzoną. Unaocznia prawdę i sens, odkrywa to co niewidoczne, dąży do uchwycenia bytu i wyjaśnienia go w szczególnym aspekcie. Gdy przekraczamy mimetyzm ujawnia się bezsilność środków językowo-pojęciowych. Mówimy o sztuce abstrakcyjnej, choć samo sformułowanie trzyma nas nieustannie w okowach świata postrzeganego zmysłowo. Abstrahować możemy jedynie od czegoś, co jest nam dane w potocznym oglądzie.
W swoim malarstwie Izabela Chamczyk powołuje do życia byty odrębne. Jej autonomiczne struktury zdają się ożywać, buzować energią spoza naszego wymiaru.
Niczym w tyglu alchemika mieszają się pigmenty, wyłaniając nieoczywiste formy. Nic nie jest tu stałe. Grube warstwy materii malarskiej w nieustannym procesie, poddane grawitacji, przemieszczają się, sączą, wyłaniają z siebie nowe formacje, by ostatecznie wyschnąć i stworzyć dendrony spękań. W obrazach Chamczyk uzewnętrznia się biegunowa struktura naszego związanego czasem i przestrzenią świata. Równolegle obserwujemy stawanie się i przemijanie, dynamikę i bezruch. Lejowate wiry farby niczym petroglify z kultur megalitycznych przywołują misterium śmierci. Koliste fale koloru wyzwalają obraz zstępowania w głąb czeluści podziemnego świata, skąd powraca się do nowego istnienia. Krakelury uprzytamniają nieuchronność rozpadu. Materia obumiera by za chwilę, poddana transmutacji, rozpocząć nowe życia.
Dzieło wyzwala substancje wykraczające swymi właściwościami poza determinanty świata fizycznego. Ujawnia wymiar magiczno-irracjonalny. Tam, na styku momentów racjonalnych i irracjonalnych powstaje napięcie, dreszcz transcendencji. Jest to sztuka emocji, pozornie aintelektualna i niekontrolowana. A jednak proces jest ujarzmiony. Znajomość malarskiego tworzywa, wybór barw, rozmieszczenie plam sprawiają, że przypadkowość rezultatów ograniczona jest decyzją artystki. Paleta barwna to kilka zaledwie kolorów – czerwień, czerń, biel i szmaragdowa zieleń. Wybór jest nieprzypadkowy. Rabinacka legenda głosi, że Adam został stworzony z trójbarwnej gliny – biało-czerwono-czarnej. U Chamczyk to właśnie pramateria, z której wyłoni się forma. „Proces alchemiczny przebiega od czerni materii pierwszej, przez sublimację w biel, stan materii księżycowy, aż po czerwień, reprezentującej stan materii złoty i słoneczny” – kamień filozoficzny. Czerwień i biel to król i królowa, w najwyższej fazie procesu „chemicznych zaślubin”. Telluryczna symbolika kolorów znajduje swoje bezpośrednie dopełnienie w waginalnym nacięciu jednego z obrazów, uzmysławiającym przedwieczną potencję.
Zieleń staje się przewodnikiem na drodze transmutacji. Na szmaragdowych tablicach Hermesa Trysmegistosa widnieje prawda objawiona kamienia filozoficznego. W zieleń obleka się epifania.
Chamczyk jest wizjonerką. Jej sztuka niepokoi. Wywołuje podskórne drżenie, pozostawiając widzów w przekonaniu, że obcują z hyle, pierwotną materią, którą przenika pneuma, że stali się świadkami wiecznego kołowrotu narodzin i śmierci, że dotknęli niepoznawalnego.
Katarzyna Haber