Marta Kiniewicz Bruszewska urodzona w Warszawie w 1974 r. Ukończyła studia w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego. Pracę dyplomową pod kierunkiem prof. dr hab. Tadeusza Stefana Jaroszewskiego zatytułowaną Pałac w Falentach obroniła w 1998 r. W latach 2014–2016 studiowała w Instytucie Edukacji Artystycznej Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Dyplom z malarstwa pod kierunkiem prof. dr hab. Joanny Stasiak pt. Kraina szczęśliwości obroniła w 2016 r. Praca teoretyczna pod kierunkiem dr Magdaleny Janoty-Bzowskiej dotyczyła malarstwa monochromatycznego.
Pod przewrotnym tytułem Kraina szczęśliwości kryje się cykl obrazów, których wymowa daleka jest od arkadyjskiej sielanki. Obrazy Marty Kiniewicz Bruszewskiej niepokoją. Ich tajemnicze przesłanie pełne niejasnych, nonsensownych podtekstów stawia przed widzem wyzwanie. Artystka niechętnie podpowiada interpretacyjne tropy. Pozostawia je intuicji widza. Punkt wyjścia stanowią zdjęcia z rodzinnego archiwum. Artystka buduje swoje dzieło na dziecięcej pamięci. Daleko tu jednak do nurtu czułych
wspomnień Proustowskiej magdalenki. Kiniewicz egzorcyzmuje pamięć rodzinnych spotkań. Z beztroskich wakacyjnych teł wycina grupy postaci, osadzając je w nowych niepokojących kontekstach. Sielankowy skok z pomostu przemienia się w skok w otchłań studni przypominającej bardziej krematoryjny komin. Rodzinna wycieczka łódką upodabnia się do przeprawy „Barką Dantego”, a fotografia z górskiej wycieczki przywołuje ducha ofiary alpinizmu. Nie jest to próba rozliczenia własnego dzieciństwa, raczej chęć uświadomienia widzom istnienia traum uniwersalnych w bolesnym momencie przepoczwarzania się, kiedy zmuszeni jesteśmy kształtować swoją tożsamość w konfrontacji ze światem, z narzuconymi normami, z opinią najbliższych. Z Krainy szczęśliwości nierzadko przechodzimy w dorosłe życie
posiniaczeni, jeśli nie poranieni. Obrazy są w zasadzie monochromatyczne. Po części chodzi o nawiązania do kolorystyki starych zdjęć, ale zabieg również wynika z chęci wprowadzenia estetyki snu oraz skierowania uwagi widza na znaczenie obrazu, a nie na jego stronę dekoracyjną. Artystka analizuje stosunek form przestrzennych. Zderza neutralne jednolite tła, płaskie, niekiedy wręcz papierowe postacie, z partiami realistycznie wystudiowanymi. Gdzieniegdzie otwiera się iluzjonistyczna otchłań. Jej głębia uzyskana zostaje poprzez rozpiętość waloru. Różnica ciężaru form tworzących poszczególne części obrazu staje się elementem konfliktu. Buduje napięcie i wzmaga ekspresję. Niektóre partie, pozornie nieistotne, występują z tła ku widzowi niemal namacalnie, tworząc zagadkowy język znaczeń. Dzieje się tak w przypadku lunety, czy butli płetwonurka. To szkiełko
i oko, dzięki którym usiłujemy racjonalizować świat. Artystka zdaje się stawiać pytanie o przyszłość, o możliwość przewidzenia wydarzeń, o los zapisany w gwiazdach. Talent Marty Kiniewicz dojrzewał długo. Artystce, absolwentce historii sztuki towarzyszyła świadomość trudności w wypracowaniu własnego oryginalnego sposobu wypowiedzi artystycznej, świadomość powielalności. Momentem przełomowym stała się lektura Rene Magritte-’a „8 metod rozwiązywania kryzysu powstałego podczas odtwarzania przedmiotów na płótnie”. Surrealistyczna zmiana skali, hybrydyzacja, wyjęcie z kontekstu dało impuls do stworzenia świeżej, niepoddającej się łatwym interpretacjom formuły malarskiej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to dziwne malarstwo rodem z seansu mediumicznego stwarza pozór istnienia innego, nieuchwytnego wymiaru. Bardziej odwołuje się do sfery ducha i do absolutu aniżeli dostępnej nam fizyczności. Operuje językiem nie zawsze czytelnych symboli, gdzie przewodnikiem może być tylko intuicja.